Crisstimm

registro: 14-12-2007
The more I learn about people the more I like my dachshunds
Pontos7mais
Manter o nível: 
Pontos necessários: 193

Marta i ja (część 6)

Wujaszek znów bywał u nas codziennie. Pomalutku nabierałam do niego zaufania. Ośmieliłam się pokazać mu namalowany, podarowanymi farbkami, obrazek. Przedstawiał las, rzekę i to szczególne "nasze miejsce". Odebrał go ode mnie z powagą, ale nie taką udawaną, jaką często dorośli mamią dzieci, tylko pełnej prawdziwego szacunku dla autorki.

- To konkretne miejsce, co?

Skinęłam potakująco głową.

- Gdzie to jest?

- Tam - wskazałam ręką w kierunku domostwa starej Jabłońskiej - tam, za zagajnikiem...

Uśmiechnął się ze zrozumieniem.

- Tajemnica?

Znów skinęłam głową.

Jeszcze niedawno to była nasza jedyna tajemnica, moja i Marty, a teraz miałyśmy ich bez liku. Przez moment chciałam opowiedzieć wujaszkowi o nich. Zrzucić przeraźliwy ciężar. Trwało to jednak mgnienie myśli. Znów zatrzasnęło się we mnie wieko, a ja sama otoczyłam się murem. Milczeliśmy.

Do dzisiaj lubię milczenie i zdarza mi się przez wiele godzin nie powiedzieć ani jednego słowa.  Wtedy też po cichu wycofałam się do swojego pokoju. Położyłam się spać z głową pełną myśli o tajemnicach, ale też i o wujaszku. Przyśnił mi się. Trzymałam go za rękę prowadząc przez las. Nad nami konary drzew oplatały się tworząc ciemny baldachim, a w oddali słyszałam pohukiwanie puszczyka. Wujaszek spojrzał na mnie, a jego oczy zaświeciły jak u kota. Jego twarz zrobiła się straszna o on sam wysyczał: "zgubiłaś rodzinę". Przestraszyłam się i obudziłam. W pokoju było cicho, słyszałam tylko przytłumiony oddech Marty i tykanie zegara. Jednak po chwili do moich uszu dotarło coś jeszcze. Wstałam i najciszej jak umiałam wyszłam na korytarz. Drzwi pokoju mamy były lekko uchylone, z spoza nich sączyło się delikatne światło lampki nocnej. Cichutko podeszłam i zajrzałam przez szparę. Mama leżała w łóżku, obok okresowego wujaszka. Jej głowa spoczywała na jego ramieniu, a on uspokajająco gładził ją po ręce.

- Daj spokój - mówił przyciszonym głosem, jednak na tyle głośno, że słyszałam każde słowo.

- Łatwo ci mówić - mama odpowiadała płaczliwie - mogę stracić dziewczynki.

- Eee tam. Panikujesz bez potrzeby.  Niby dlaczego miałabyś je stracić? Jesteś dobrą matką, dbasz o nie...

- Ty nie rozumiesz. Nic a nic...

- No właśnie, nic a nic nie rozumiem. Może to pora abyś mi wytłumaczyła?

Mama zaniosła się płaczem.

Znam to - pomyślałam - zawsze tak robi, gdy nie chce czegoś powiedzieć i zwleka.

- Dostałam... Dostałam zawiadomienie, że... ktoś... wniósł pozew o ustalenie ojcostwa dziewczynek.

- Ktoś? Ktoś? Jak to ktoś? Ojciec dziewczynek tak? No bo jak "ktoś"?

- Nie... tak... nie... nie do końca.

- Wybacz, ale kompletnie nie rozumiem.

- Widzisz... Ojciec dziewczynek nie żyje...

- Tak mówiłaś. Ale zza grobu nie wnosi się pozwów.

- No bo... No bo... Marek... Ojciec dziewczynek… On miał brata bliźniaka.

- Oooo, a to mnie zaskoczyłaś, jakoś nigdy nie wspomniałaś o nim. I co? To on wniósł pozew? Dlaczego?

- Nie wiem - głos Mamy zrobił się jeszcze bardziej płaczliwy - nie wiem... Ja już nic nie wiem.

- Kochanie - ton wujaszka lekko się uniósł - coś jednak musisz wiedzieć. Nikt ot tak sobie, od czapy, nie wnosi o uznanie ojcostwa.

- Kiedy ja kompletnie nie pojmuję skąd on się nagle wziął i dlaczego...

- Krótko i bez owijania w bawełnę - przerwał jej wujek Sławek - spałaś z nim?

Mamę chyba zatkało, bo milczała przez dłuższą chwilę i słychać było jak pociąga nosem. W końcu wyznała:

- Tak, ale... Tylko jakieś... dwa razy.

- No wiesz - zaśmiał się w brzydki sposób wujaszek – jak się ma szczęście albo pecha, to by zostać ojcem wystarczy nawet jeden raz.

- Ale... ale... on nie może być ojcem. Tatą dziewczynek jest Marek, jego nieżyjący brat, jestem tego pewna.

- To chyba nie jest trudne do udowodnienia? Mówisz brat męża wniósł pozew o uznanie go za biologicznego ojca? Fiu, fiu. Nieźle.

Przez chwilę trwała cisza, przerywana cichutkim pochlipywaniem  mamy.  Chciała się już wycofać do sypialni.

- Do takich badań to chyba pobierają krew i porównują albo jakieś pomiary robią? Jeśli to brat bliźniak ojca dziewczynek to... Hmmm… Ciężka sprawa.  Jak oni to ustalą?  Mają chyba te same geny, co?

Mama zaniosła się płaczem

- Ciii - wujaszek przycisnął ją do siebie - Cicho, bo dzieci pobudzisz.

Spojrzał w stronę drzwi.

O Boże! Zobaczył mnie?

Zamarłam. Jednak raczej nic nie zdradziło mojej obecności, bo wujaszek wciąż uspokajająco gładził mamę.

- Widzisz? Widzisz? On może uzyskać prawo do moich dzieci. On, który całe życie starał się mi zaszkodzić. Jemu nie zależy na dziewczynkach, jemu zależy na zniszczeniu mnie.

Dalszych słów nie zrozumiałam bo zginęły w rozpaczliwym szlochu.

Bezszelestnie wycofałam się do naszego pokoju. Kompletnie zmarznięta i wstrząśnięta rozmową wskoczyłam do łóżka i przytuliłam się do ciepłej Marty.

Tatuś żyje? Mamy tatę? Mamy dwóch tatusiów?

 

Ranek przywitał nas deszczową pogodą. Mamy i wujaszka już nie było, wyjechali do pracy. Na stole w kuchni stały przykryte talerzykiem kanapki dla nas. Marta pomalutku i z namaszczeniem nalewała nam mleko do kubeczków.  Siedziałam przy stole czekając cierpliwie i ziewałam raz po raz. Popatrzyła na mnie uważnie, a ja uśmiechnęłam się usprawiedliwiająco.

- No daj te mleko...

Usiadła obok stawiając kubki przed nami. Zrelacjonowałam jej nocną rozmowę dorosłych.

- I co teraz Miluś? Czy on nas zabierze od mamy?

- Nie bądź głupia! Nie może! - nie mieściło mi się w głowie, że mogłybyśmy żyć w innym miejscu i inaczej niż teraz.

- Ale sama mówiłaś, że chce...

- Chce znów być naszym tatą.

- Jak to znów?

- No chyba musiał już kiedyś nim być, a potem nie... No i teraz chce znowu być.

- I co teraz Miluś? - Marta wróciła do swojego pytania.

- Teraz to pewnie mama za żadne skarby nie będzie chciała nas oddać i może wreszcie powie całą prawdę o tacie.

- Nie chcę taty - skrzywiła się Marta - a jak już, to niech będzie nim wujaszek Sławek.

- A ja nie wiem... Może to jest prawdziwy tata i szuka nas od wielu lat? Może wcale nas nie chciał zostawić? Może...

- Może skończmy już - ucięła moje dywagacje siostra.

Widziałam, że jest mocno wystraszona.

Siedziałyśmy w milczeniu. Deszcz stukał o szyby kuchenne.

Myślałam o tym, kim tak na prawdę jest mój tata?

Ten co umarł, czy jego brat? Skoro są bliźniakami, jak Marta i ja, to pewnie bardzo się kochali. I chyba obaj kochali mamusię. A którego kochała mama? Jak poznać, gdzie tu prawda?

Pierwsza od stołu wstała Marta.

- Chodźmy, porysujemy sobie...

Odsunęłam krzesło, podniosłam się i sięgnęłam kubek z mlekiem. Pociągnęłam długi łyk. Kanapki od mamy zostały nietknięte na kuchennym stole.

 

Mama wróciła sama. Była milcząca i zamyślona, ale spokojna. Przy obiedzie łagodnie poprosiła:

- Chciałabym z wami porozmawiać, dziewczynki.

- Teraz? - spytałam.

- Tak, teraz.

Wymieniłyśmy z Martą porozumiewawcze spojrzenie.

- Widzicie... Muszę wam coś wyznać. No bo… No… nie wszystko wam wtedy opowiedziałam... Patrzyła na nas przepraszająco.

- Otóż, tatuś wasz miał brata bliźniaka.

Siedziałyśmy nieporuszone. Żadna nie wydała okrzyku zdziwienia czy niedowierzania. Mama jednak nie zauważyła naszego braku reakcji.

- A ten brat tatusia, po jego śmierci odsunął się od nas i nigdy nie próbował nawiązać kontaktu... do teraz... Teraz przypomniał sobie o nas… O was... I chyba chciałby zostać waszym tatą.

- A może? - wyszeptała Marta.

- Nie... Trochę tak... Nie... - mama sama gubiła się w gąszczu wątpliwości.

- To może czy nie? - spytałam.

- No, niby teoretycznie może... Napisał pismo o przeprowadzenie badań, które pokażą pokrewieństwo między wami... Jednak, właśnie dowiedziałam się, że dopóki nie macie ukończone trzynaście lat, bez mojej zgody nie może zrobić żadnych badań. A ja nigdy nie wyrażę zgody - zakończyła prawie krzykiem.

- Czy on może nas porwać? - Marta wciąż szeptała.

- Nie... Chociaż może i tak. Musicie być bardzo ostrożne. Nie możecie same wychodzić z domu, a już broń Boże do lasu czy nad rzekę. I o wszystkim mi mówcie. Rozumiecie? Cokolwiek się zdarzy, ważnego czy nie, czy coś usłyszycie, czy zobaczycie, macie natychmiast mi o tym powiedzieć.

Siostra spojrzała na mnie pytająco. Pokręciłam głową.

Nie teraz. Jeszcze nie teraz. Powiemy jej szczerze, gdy ona sama będzie z nami do końca szczera.

- Macie jakieś pytania, bo muszę posprzątać po obiedzie, a zaraz przyjedzie wujek Sławek?

Miałam ich milion, ale zadałam tylko jedno.

- Jak on ma na imię?

Mama przechyliła głowę i lekko przymrużyła oczy.

 

- Maciek.

Tego wieczoru niczego więcej o bracie taty nie dowiedziałyśmy się. Marta przerażona wizją porwania nie wracała do tematu, więc pozostałam z myślami sama. Za wszelką cenę pragnęłam poznać prawdę. Nie bałam się, tak jak moja siostra nieznanego, bałam się tego, że mama zacznie podejrzewać , iż wiemy o wiele więcej niż jej się wydaje. Doszłam do wniosku, że bezpieczniej będzie podrzucić z powrotem na dno szafy zdjęcia i listy. Następnego dnia wślizgnęłam się do sypialni mamy, gdy była w pracy, popatrzyłam raz jeszcze na siebie na fotografii i odłożyłam kopertę na miejsce.

Odskoczyłam jak oparzona od szafy gdy usłyszałam za sobą skrzypnięcie podłogi. Odwróciłam się. To Marta stała za mną.

- Miluś? Czy zrobiłyśmy coś złego zabierając te rzeczy?

- Nie, przecież one tak jakby też trochę należą do nas a poza tym przecież oddałyśmy je.

Patrzyła na mnie z takim skupieniem, że aż poczułam jej strach i wyrzuty sumienia.

- Chodź, mama zrobiła galaretkę. Zjemy na podwieczorek.

 

Lato zbliżało się już ku końcowi. Słońce nie świeciło już tak mocno, a wiatr gdy się zrywał, był o wiele chłodniejszy niż tydzień, czy dwa temu. Dzisiaj nie padało i kusiło mnie mocno, aby wymknąć się na dwór. Zakaz wychodzenia bez opieki wydał mi się zbyt surowy.

- Nie - Marta stanowczo zaprotestowała na moją propozycję spaceru.

- Tylko do domu starej Jabłońskiej i z powrotem, proszę...

- Nie.

- To sama pójdę - oburzyłam się.

- Nie! Nie możesz! Powiem mamie! Zobaczysz jak ci się sięgnie - krzyczała na mnie.

Popatrzyłam na nią ze złością.

- Zdrajczyni - wysyczałam i obrażona uciekłam do pokoju. Rzuciłam się na łóżko, ukryłam twarz w poduszce.

Co za świat? Wszystko w nim nie tak. Mama zamiast córek woli okresowych wujaszków. Tatuś... Nie wiadomo czy żyje czy nie żyje. Na dwór wyjść nie można. Ja jestem brzydką maszkarą, ale co najgorsze moja ukochana siostra okazała się być zdrajczynią.

Po raz pierwszy tego lata popłakałam się wyrzucając z siebie rozterki ostatnich tygodni. Płakałam nad sobą i nad Martą. Płakałam nad mamą i tatą. Płakałam nad wszystkim co ostatnio się działo.

Głaskanie po głowie przerwało mój akt rozpaczy.

Wiedziałam, że przyjdzie.

Położyła się koło mnie i przytuliła.

- Pamiętasz? - wyszeptała mi ucha - Pamiętasz jak bawiłyśmy się w "Ecie, pecie, gdzie jedziecie"? - ścierała moje łzy, rozsmarowując mi je po twarzy. - Nie płacz Milenko. Masz mnie. Zawsze będziesz miała...

Wtuliłyśmy się w siebie mocno.

- Muszę wysmarkać nos... - powiedziałam po chwili zduszonym głosem - i odechciało mi się już spaceru.

 

Przez kilka dni było spokojnie. Zachowywałyśmy się bardzo grzecznie, a mama wynagradzała to czasem wspólnie spędzanym. Bawiliśmy się w czwórkę wraz z wujaszkiem Sławkiem w gry, zgadywanki, szarady. To jedyny czas w naszym dzieciństwie, gdy delektowałyśmy się z Martą smakiem prawdziwej rodziny.

Sielankę przerwali nieoczekiwani goście.

Byłyśmy wtedy same w trójkę, gdy pod dom zajechał elegancki, biały samochód. Nie pamiętam, a może nawet nie wiem, jakiej był marki, to zresztą nieważne. Ważne, że pojawienie się takiego auta w naszej wiosce to wydarzenie, które komentowane jest jeszcze przez wiele tygodni.

Właśnie z takiego samochodu wysiadło dwoje ludzi i zapukało do naszych drzwi. Podbiegłyśmy otworzyć, ale uprzedziła nas mama. Rozwarła je szeroko i zbladła. Przed nami stała para starszych ludzi. On niezbyt wysoki, siwy z sumiastym wąsem, ona - szczupła, ubrana niezwykle elegancko, z zaczesanymi w kok kasztanowymi włosami.

- Dzień dobry Barbaro - odezwała się kobieta - poznajesz nas?

Mama odpowiedziała nienaturalnie ugrzecznionym głosem.

- Tak, poznaję ale jestem bardzo zaskoczona....

- No tak... - uśmiechnęła się starsza pani - to całkiem zrozumiałe... Wpuścisz nas, czy będziemy tak konwersować w progu?

- Proszę... Wejdźcie. Tam na wprost - mama wskazała w kierunku kuchni.

My też wycofałyśmy się do tamtego pomieszczenia.

- Kto to? - wyszeptała Marta.

Wzruszyłam ramiona. Niby skąd mam wiedzieć? A zresztą pewnie i tak zaraz się wyjaśni.

Weszli zaraz za nami, mama zapraszająco wskazała krzesła przy stole.

- Proszę usiąść. Coś do picia?

- Tak, poproszę herbatę - odezwał się po raz pierwszy mężczyzna.

Kobieta przyglądała się bacznie mi i Marcie. Nawet gdy siadała nie spuszczała z nas wzroku.

- Dzień dobry dziewczynki - zagadnęła nas.

- One nie mają pojęcia kim jesteśmy, prawda - zwróciła się do mamy.

- Nie, bo niby skąd mają wiedzieć, przecież nigdy się nimi nie interesowaliście - teraz ton mamy był bardzo zgryźliwy.

- Oj, nie do końca to prawda, ale nie chcę zaczynać naszego spotkania od sprzeczki - pani z kokiem uśmiechała się promiennie, jednak ten uśmiech nie spodobał mi się - raczej prosiłabym cię, abyś nas sobie przedstawiła, chociaż akurat ja wiem, że macie na imię Milena i Marta - teraz zwróciła się do nas.

Mama podeszła tak, aby ująć za ramię mnie i siostrę.

- Dziewczynki to wasi dziadkowie.  Od tatusia - powiedziała.

Marta aż otworzyła buzię ze zdziwienia, ja też nie kryłam zaskoczenia. Nigdy, przez całe nasze życie dziadkowie nie odezwali się do nas, nie napisali listu, nie zaprosili, nie przysłali prezentu, praktycznie nie istnieli dla nas. A teraz wkroczyli z uśmiechem w nasze życie i rozsiedli się w kuchni.

- Tak, jestem waszą babcią. Czy wiecie jak mam na imię?

Nie pamiętałam, a po prawdzie to nawet nie wiedziałam. Spojrzałam pytająco na Martę, zaprzeczyła ruchem głowy.

- Widzę, że nie - kobieta popatrzyła na mamę z politowaniem nie przestają się uśmiechać - nazywam się Karolina Miśkiewicz, a to mój mąż, a wasz dziadek Bronisław Miśkiewicz. Tak, jak wspomniała wasza mama jesteśmy rodzicami waszego ojca. Faktycznie, przyznaję, że karygodnie zaniedbaliśmy kontakty i chcielibyśmy przeprosić za to - tu zwróciła się do mnie i Marty - i prosić, abyście dały nam szansę na naprawę. Ty jesteś Milenka, prawda?

Skinęłam głową.

- Podejdź proszę... No nie bój się, nie gryziemy z dziadkiem przecież.

Mama stanęła pomiędzy nami.

- Wydaje mi się, że najpierw powinniście państwo ze mną porozmawiać, zanim zaczniecie odnawiać jakiekolwiek kontakty... i to na osobności! - mama powiedziała to podniesionym tonem.

- Oczywiście... jak uważasz Basiu. W żadnym wypadku nie chcemy wnosić zarzewia konfliktu do tego domu, prawda Bronku? - odwróciła się w kierunku męża.

Ten skinął potakująco głową.

- Dziewczynki, idźcie na podwórko - zarządziła mama.

Wyszłyśmy, ale bez zbędnych słów - wymieniając spojrzenia, wiedziałyśmy już co zrobimy. Podbiegłyśmy za dom, do ogrodu, gdzie znajdowało się okno kuchenne, które przez większość lata było uchylone i dzięki temu mogłyśmy słyszeć rozmowę dorosłych. Przykucnęłyśmy za rosnącymi pod oknem krzakami porzeczek i wsłuchałyśmy się, tak aby nie uronić ani jednego słowa.

- Macie niezły tupet tak sobie tutaj przyjeżdżając bez uprzedzenia i jak gdyby nigdy nic burzyć ład mojego domu!

- Doprawdy? Uważasz, że masz tutaj porządek? Zresztą, nieważne... nie mamy zamiaru cię atakować. Jednak nawet ty musisz wiedzieć, że jako dziadkowie bliźniaczek posiadamy pełne prawo aby widywać się z nimi i mamy zamiar z tego korzystać. Chcemy jak najlepiej dla dziewczynek.

- Tak? Jak najlepiej? A gdzie do cholery byliście przez te wszystkie lata? Jakoś nie pamiętam, aby którekolwiek z was pomogło mi kiedykolwiek! Nie pamiętam abyście…

- Dobrze, już dobrze - przerwała jej kobieta - przecież, przyznałam, że popełniliśmy błąd zrywając więź z wnuczkami. Przepraszamy i chcemy to dziewczynkom wynagrodzić.

- Niby jak? Tym, że wasz drugi syn pisze oszczercze pozwy?

- Oszczercze? Zaprzeczysz, że utrzymywałaś kontakty seksualne z obydwoma moimi synami?

- Ojcem dziewczynek jest Marek!

- Doprawdy? Skąd ta pewność Basiu? Z tego co dowiedziałam się od moich chłopców, w okresie gdy zaszłaś w ciążę sypiałaś z jednym i drugim. Maciek ma pełne prawo domniemywać...

- A pani to pewnie pod łóżkiem leżała i notowała, który i ile razy, co? - Mama krzyczała nie zważając na nic - Wynocha! Wynocha mi stąd!

- Wyrzucasz nas? Może jeszcze oblejesz nas wrzątkiem?

- Uspokójcie się - odezwał się mężczyzna, jego głos brzmiał spokojnie i smutno - proszę, obie się uspokójcie.

Na chwilę zapadła cisza. Marta chwyciła mnie za rękę, jej dłoń była spocona.

- Basiu - podjął dziadek - masz rację, że okazujesz irytację, a ty Karolino, proszę nie prowokuj jej niepotrzebnie...

Słychać było mruczenie pod nosem starszej pani, jednak nic już nie powiedziała, mama też milczała, mężczyzna kontynuował.

- Zdajemy sobie w pełni sprawę, że na naszych relacjach ciąży przeszłość i że zarówno ty i my mamy wobec siebie wiele wyrzutów i zastrzeżeń, jednak nasza wizyta ma właśnie na celu poradzenie sobie z tym i odszukaniem takiej drogi, która przyniesie największe korzyści dla bliźniaczek. Jeśli dasz nam szansę na odnowienie więzi postaramy się ją w pełni wykorzystać. Chcemy cię prosić, tak prosić, abyś nie odrzucała naszej propozycji i pozwoliła na kontakty z dziewczynkami. Przyjechaliśmy tutaj niezapowiedziani i to nic dziwnego, że mogłaś poczuć się zaskoczona i niezadowolona. Jednak bardzo cię proszę, namyśl się, rozważ w spokoju to co powiedziałem, a my wrócimy jutro. Zatrzymaliśmy się w miasteczku... Uwierz... Chcemy dobrze dla bliźniaczek i ciebie...

Mama wciąż milczała. Odezwała się babcia.

- Przepraszam Basiu. Pozwól mi chociaż porozmawiać z wnuczkami... Proszę... są takie podobne do moich chłopców - rozpłakała się.

- Jutro o szóstej wieczorem, ani minuty wcześniej i niczego nie obiecuję - powiedziała twardo mama.

- Dziękuję - wykrzyknęła babcia głosem wciąż pełnym łez.

- Dziękuję, będziemy tak jak powiedziałaś - spokojnie odpowiedział dziadek.

Słyszałyśmy przesuwanie krzeseł i odgłosy towarzyszące wychodzeniu, jednak nie ruszyłyśmy się i nie opuściłyśmy naszej kryjówki.

Popatrzyłam na Martę, siedziała przykucnięta z pochyloną głową, a jej twarz ukryła się za zasłoną włosów. Dotknęłam blizny na policzku.

Co znaczyła uwaga o oblewaniu wrzątkiem?