Zbyt wiele zagadek, jak dla dwóch małych dziewczynek, pojawiło się tamtego lata. Wymyślałyśmy z Martą przeróżne pokręcone hipotezy i wyprowadzałyśmy z nich niewiarygodne i tajemnicze historie. Raz nawet posunęłyśmy się do teorii o porwaniu nas przez mamę od prawdziwych rodziców. Jednak potem skruszone wyznałyśmy sobie, że to najgłupsza rzecz, jaka mogła przyjść nam do głowy.
Mama od kilku dni chodziła
nerwowa, bo obecny okresowy wujaszek nie pojawiał się ani na specjalnie
przygotowywanych dla niego obiadach, ani po nich, ani też wieczorami. Ona sama
od tamtej kolacji nie wracała do tematu naszego taty i tajemnic przeszłości.
Unikała rozmów z nami i zamykając się praktycznie, co dnia w swoim pokoju, słuchała
godzinami, puszczanych z adaptera, smutnych i tęsknych piosenek. Szczególnie
upodobała sobie jedną i powtarzała ją nieustannie do znudzenia, aż razem z
Martą znałyśmy ją na pamięć i nuciłyśmy wtórując piosenkarzowi. Nawet i dzisiaj potrafię zaśpiewać tę piosenkę, choć wciąż nie wiem jaki to wykonawca.
„Z tobą, tylko z tobą jestem szczery, jestem sobą,
Tobie, tylko tobie bez wahania wszystko powiem,
Dzięki tobie błękit nieba widzę jak za dawnych dni,
I nic więcej mi nie trzeba, nie potrzeba więcej nic.”
- Żeby tylko nie przyszło jej do głowy oglądać stare zdjęcia - podzieliłam się z siostrą swoimi obawami, gdy kolejny wieczór siedziałyśmy same w kuchni, zajadając się malinami zebranymi z rana, z krzaków gęsto porastających okolice naszego ulubionego kąpieliska.
- Eeee, nie. Raczej przymierza sukienki, pije wino i popłakuje przed lustrem.
- Aleś wymyśliła....
- Nie wymyśliłam, podejrzałam. Wczoraj tak było i dzisiaj pewnie też bo widziałam jak chowała dwa wina, co je przyniosła ze sklepu. O co zakład, że teraz jest już tylko jedno?
Skrzywiłam się niedowierzająco.
- Patrz. – Wstała i podeszła do kredensu, wyjmując z szafki na dole butelkę z żółtą etykietką.
- Mistella. – Przeczytała wolno.
- Ładnie. Jak nie wino – zdziwiłam się – a imię jakiejś zaczarowanej księżniczki.
- Pusta. – Obwieściła z triumfem. – Widzisz, miałam rację; pije i płacze.
- No i słucha wciąż tych samych płyt – dodałam, bo znów popłynęły słowa piosenki.
„Nikt nie wyczyta z mojej twarzy, o czym rozmyślam, o czym marzę…”
Cokolwiek jednak mama robiła, nie pojawiała się wieczorami ani w kuchni, ani w naszym pokoju. Same przygotowywałyśmy sobie kolację, same myłyśmy się i grzecznie kładłyśmy się do łóżka.
- Czy tej nocy też ktoś pukał do okna? - Marta pokpiwała ze mnie.
Nie odpowiedziałam, tylko popatrzyłam na nią z wyrzutem.
- No co? Pytam poważnie.
Milczałam.
- Ej no, Miluś? No, nie bocz już się tak. No dobra, głupio zażartowałam. Przepraszam. Wiesz przecież, że cię kocham.
Przytuliłyśmy się do siebie. Czułam jej oddech na mojej brzydkiej twarzy, czułam bicie jej serca i chłonęłam ciepło, jakie płynęło z jej drobnego ciała. Uspokoiłam się. Usnęłam w przeświadczeniu, że cokolwiek się zdarzy, ja z Martą pozostaniemy już na zawsze nierozłączne.
Jednego dnia pojawił się okresowy wujaszek. Uśmiechnięty, elegancki, pachnący i pełen skruchy szybko uzyskał mamy przebaczenie. Być może miał dobre wymówki, ale zapewne wiele pomogły róże i flakonik perfum. Dla mnie i Marty też przywiózł prezenty. Mama zawołała nas do kuchni, gdzie krzątała się przygotowując posiłek dla swojego ukochanego.
- Milena, Marta! Nie uwierzycie! No chodźcie! Patrzcie jaka niespodzianka! Sławek coś dla was ma. No dalej, śmiało! Podejdźcie i podziękujcie, jak przystało dobrze wychowanym dziewczynkom.
Okresowy wujaszek stał zakłopotany ale i szczerze uśmiechnięty.
- Nie... Daj spokój. Nie muszą dziękować, to przecież takie tam... Nic wielkiego. Nie trzeba żadnych tam ceregieli.
- Jak to nie muszą? - oburzyła się mama - Właśnie, że muszą! Tak je wychowuję, że za okazaną im dobroć powinny podziękować. Marta! Milena! No dalej, ruszcie się i pokażcie, że nie na darmo urywam sobie rękawy ucząc was zasad dobrego zachowania.
Coś we mnie siedziało i nadal zresztą siedzi, że gdy ktoś w taki sposób przymusza mnie do czegoś, co normalnie mogłabym zrobić bez problemu, to zapieram się jak osioł. Spuściłam więc głowę i milcząc stałam bez ruchu na środku kuchni.
Uratowała mnie Marta, dotknęła uspokajająco ramienia i ruszyła w kierunku Sławka. Podał jej przepiękną skakankę z malowanymi w kwiatki rączkami.
- Dziękuję - wyszeptała moja siostra. - Przepiękna. A co masz wujaszku dla Milenki?
- Niech sama odbierze swój prezent - uśmiechnął się do mnie zachęcająco i wyciągnął rękę w moją stronę.
- Podejdź Milenko, nie bój się... Zobacz co mam dla ciebie.
Zrobiłam krok w jego kierunku i znów coś się we mnie zacięło. Nie mogłam się przemóc by pójść dalej. Mama podbiegła do mnie, szarpnęła za ramię i popchnęła w kierunku wujaszka.
- No idźże... - wysyczała przez zęby - jesteś równie uparta jak twój...
Tu opamiętała się i zakryła usta ręką. Wujaszek wstał z krzesła, podszedł do mnie, delikatnie odsunął stojącą między nami mamę i zrobił najdziwniejszą i najpiękniejszą rzecz, jaką dorosły mógł zrobić dla takiego dziecka jak ja. Uklęknął przede mną na podłodze, tak aby jego twarz znalazła się na poziomie mojej. Uniosłam lekko oczy, była bardzo blisko mnie, widziałam swoje odbicie w jego źrenicach.
Teraz widzi jaki wstrętny jest mój policzek.
Jednak nie odsunęłam się, ani nie zakryłam twarzy. Popatrzyłam prosto w oczy, a on uśmiechając się pogłaskał mnie delikatnie po bliźnie. To chyba pierwszy dotyk obcej osoby na mojej twarzy, jaki w życiu doświadczyłam. Stałam jak oczarowana.
- Popatrz co mam dla ciebie, moja mała artystko - powiedział tak cicho, że usłyszałam go tylko ja i ruchem głowy wskazał na swoją drugą rękę.
Spojrzałam we wskazanym kierunku, trzymał pudełko farb. To były akwarele. Metalowa, biała kasetka z wymalowaną na wieczku tęczą.
- Weź Miluś - odezwała się głośno Marta.
- Weź Miluś - powtórzył jak echo wujaszek.
Wzięłam i choć z radości miałam ochotę go wycałować, wymamrotałam jedynie: "dziękuję", odwróciłam się i wybiegłam z kuchni. Usłyszałam jeszcze, pełen dezaprobaty, pomruk mamy:
- Dzikus.
Uciekłam przed dom ściskając mocno pudełko z farbkami. Usiadłam na ławeczce. Czułam jak palą mnie policzki, a serce tłucze się jak oszalałe.
- Skąd ta radość Mileno - spytałam samą siebie - Z podarunku, czy też dlatego, że cię pogłaskał bez obrzydzenia?